sobota, 3 września 2011

Etap III: Kamienny spokój

Do wieczora jeszcze można zamieszczać odpowiedzi do etapu II, a już teraz rozpoczynamy kolejną odsłonę zabawy, która potrwa do następnej soboty (godz. 18:00). 
Wyniki etapu II pojawią się na blogu w ciągu kilku dni.


Napisałem już wcześniej kilka słów o stawonogach, dziś natomiast nieco o kręgowcach, a ściślej rzecz ujmując płazach. Jak powszechnie wiadomo, pierwotnym środowiskiem życia była woda. To w niej powstały pierwsze żywe komórki, od których zaczął się wielki wyścig ewolucyjny. Środowisko lądowe opanowały w pierwszej kolejności rośliny, co wydaje się oczywiste ze względu na ich pozycję w łańcuchu pokarmowym – zwierzęta muszą się przecież czymś żywić. Dopiero po ekspansji roślin, na lądy wyszły zwierzęta, udało się to jednak tylko nielicznym typom, pozostałe albo nigdy nie zasiedliły terenów lądowych jak osłonice czy szkarłupnie, albo radzą sobie wyłącznie w środowisku o wysokiej wilgotności jak pierścienice bytujące w glebie. Kolonizacji lądu dokonały tylko stawonogi, mięczaki i kręgowce. Pierwszymi kręgowcami, które opuściły środowisko wodne były prymitywne płazy (zob. Ichthyostega). Wyrwanie się z „wodnego świata”, choćby na chwilę, miało wiele korzyści spośród których największą rolę odgrywało zapewne  bezpieczeństwo (brak drapieżników). Ten spokojny azyl pełen pokarmu roślinnego stwarzał ogromne możliwości bytowe, pod warunkiem, że organizm potrafił sobie poradzić z takimi przeszkodami jak na przykład nadmierna utrata wody, czerpanie tlenu z powietrza czy wydajne usuwanie dwutlenku węgla. Efektem ewolucji kręgowców w tym kierunku są właśnie płazy – dziś uważane za organizmy prymitywne, wówczas natomiast przodujące w wyścigu ewolucyjnym.
Osobliwością płazów jest niezwykle wolna przemiana materii. Podczas spoczynku zwierzęta te zużywają minimalne ilości tlenu, co ciekawe większość z nich uzyskuje dodatkowo energię z przemian beztlenowych dzięki czemu potrafią przeżyć wiele godzin bez dostępu do tlenu. Małe zapotrzebowanie na energię pozwala tym zwierzętom przetrwać nawet kilkumiesięczną głodówkę. Z niską przemianą materii wiąże się też zmiennocieplność płazów. Nie są one w stanie ogrzać się samodzielnie (zob. organizmy endotermiczne), a ponieważ stale wilgotna skóra ułatwia oddawanie ciepła, zwierzęta te są zwykle o około jeden stopień chłodniejsze niż temperatura otoczenia. Kolejną osobliwą cechą płazów jest sposób pobierania wody – nigdy jej nie piją, a pobierają przez skórę, przy czym może się to odbywać już przy kontakcie z wilgotną glebą.
Płazy dzielimy na beznogie (np. padalec), ogoniaste (np. traszki) oraz bezogonowe (żaby). Interesującą rzeczą jest, że większość płazów ogoniastych żyje na półkuli północnej w klimacie umiarkowanym, z czego najwięcej gatunków na kontynencie amerykańskim. Przypuszcza się, że także płazy bezogonowe żyły przez pewien okres historii głównie w strefach umiarkowanych, choć dziś występują najobficiej w tropikach. 


Niezależnie od tego czy darzymy płazy sentymentem, czy uważamy za paskudne potworki, pamiętajmy, że wszystkie nasze krajowe gatunki podlegają ochronie prawnej.




fot. Kamil Czepiel - Kamienny spokój




5 komentarzy:

  1. - I czego tak rechoczesz, stara?
    - Jak to czego, toż to dzisiaj nasza rocznica ślubu.
    - Nie może być!
    - Nie pamiętasz?
    - Nie pamiętam.
    - Oj, dziadku. Siedemdziesiąt lat nam mija.
    - No i co tak gały wybałuszasz, ropucho?
    - A idź ty! Choć raz w życiu możemy mieć dzień spokoju? Ostatnio byłeś dla mnie miły we wrześniu, w czterdziestym pierwszym.
    - Nie pamiętam.
    - Data, kiedym ci ślubowała przed Najwyższym.
    - Nie pamiętam.
    - No jakże to?! To było dwa lata, jak już Niemcy łobuzowały.
    - Zawracasz głowę, cholero parchata!
    - Jędrusiu, na litość Boga, opamiętaj ty się. Ten jeden dzień w życiu!
    - A bo głupoty wymyślasz, babo rozlazła.
    - A przed wojną to „żabeczko najmilsza, żabusiu moja piękna” gadałeś.
    - Nie pamiętam.
    - Dopiero potem, jak mię choroba zmogła, toś mi mówił „ty żabo zielona”.
    - A idź do czorta, obrzydliwe ślepia.
    - Jędrusiu ukochany, prosiłam cię o spokój.
    - Oj skrzeczysz, że aż się krew gotuje w żyłach.
    - Ale nie mów ty do mnie więcej „ropucho przebrzydła”, bo to jakby ostrze serce tarło.
    - A jak ja z tobą siedemdziesiąt lat wytrzymał? No, już nie siedź taka nadynta jak ta żaba.
    - Jędrusiu, a powiedz ty mię, jak za dawnych czasów, żem najbliższa twemu sercu.
    - Ech, żabko moja stara, kochom cię, boś mię przez tyle lat tym jadem nie otruła.


    I tak staruszkom minęło ich święto. Ich dzień spokoju. Ich kamienne gody.

    kinga
    kinguska_1985@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. „... od zwykłych rzeczy naucz się spokoju...”
    /ks. J. Twardowski/

    Rachunek

    Szła przez park tak szybko, jak tylko pozwalały jej na to wysokie obcasy nowych butów. Kosztowały niemal pół wypłaty, a wcale nie były wygodne. Zachciało jej się ekstrawagancji... „lubutę w tę i w tę” przedrzeźniała nazwę obuwniczej marki. Nerwowo zaciskała pięści. Oprócz miętowej gumy przeżuwała stek wyzwisk i przekleństw. Chabrowe oczy ciskały piorunami na wszystkie strony.
    Jak on mógł! Drań skończony! Czekała na niego ponad czterdzieści minut. Nie zamierzała robić afery o spóźnienie, w końcu różne rzeczy się zdarzają. Lada moment zaćwierka komórka i wszystko się wyjaśni. Cisza przedłużała się złowrogo. Wyobraźnia zaczęła podsuwać czarne scenariusze kraksy samochodowej lub śmierci przez zaczadzenie. Bębniła turkusowymi paznokciami po blacie kawiarnianego stolika, co chwilę zerkała na telefon, rozglądała się. Już zaczynano dziwnie się na nią patrzeć. Nie wytrzymała, drżącymi palcami wystukała smsa. Co z tobą, gdzie jesteś? Odpisał natychmiast. Sorry, dziś nie mogę. Ręce i nogi opadają, co on sobie wyobrażał? Kretyn jeden! Że tak można po prostu ją olać? Nie przyjść i nie dać znaku życia? Jak kamień w wodę, dopiero ona sama musiała mu przypomnieć o swoim istnieniu... Niepotrzebnie traciła czas. Zerwała się jak burza, przewracając niechcący krzesełko i wybiegła z lokalu. Pełne oburzenia, a raczej zdziwienia „Halo, rachunek...” kelnerki odbiło się echem od ściany i zaplątało w zasłony.
    Szła na skróty. Nie chciała, by ktokolwiek widział ją w tym stanie. Była zła, rozczarowana, upokorzona. Czuła się jak idiotka, która nie zasługuje na żadne wyjaśnienie, na przeprosiny, którą można bezkarnie wystawić do wiatru. Ja mu pokażę! Zatłukę łyżeczką od herbaty! Wstąpiła w nią furia. Drzewa, gdyby mogły, ustępowałyby jej z drogi. Ławki umykałyby z podkulonym ogonem. Tylko parkowa fontanna szumiała beztrosko w rurze mając czyjekolwiek problemy. Przez park do domu było najbliżej i o dziwo całkiem bezpiecznie, Zwłaszcza, że zmierzch jeszcze nie zamierzał rozpościerać skrzydeł. Zieleń działała kojąco. Złość powoli wyparowywała, wyciekała przez końcówki długich rudych włosów i wsiąkała w trawę. Miarowy stukot obcasów pomagał się wyciszyć. Stuk – puk – stuk – puk – ałłaaaaaaaaaa! Skąd tu się wziął ten cholerny kamień! Do licha! Na szczęście gdzieś w torebce są mentosy... Przykucnęła badając stan swych nieszczęsnych szpilek.
    Spośród traw wyskoczyła niewielka szarozielona żabka. Przycupnęła na tym pechowym głaziku i łypnęła okiem na to dziwaczne duże stworzenie, które mocowało się właśnie z papierkiem od cukierków. Rudowłosa znieruchomiała na sekundę i wybuchnęła dzikim nieposkromionym śmiechem. Witaj, mości książę! Niech ucałuję twój żabi pyszczek! A to ci przygoda! Jak ręką odjął, zniknęła cała furia, gdzieś się podziało rozgoryczenie i chęć zemsty na bezmyślnym osobniku płci przeciwnej. Nawet obdarty obcas odpłynął w niepamięć. W oczach zapaliły się radosne gwiazdeczki, a serce oblał spokój. Niemal kamienny. Szkoda życia, by przejmować się tym, co w istocie nie jest ważne. Nie warto szarpać sobie nerwów, przez tych, do których po prostu brak słów. Trzeba było kamienia pod stopą i żaby mądrej doświadczeniem natury, aby to zrozumiała. Wstała z trawy, łagodna i spokojna. Z lekkim uśmieszkiem błądzącym w kąciku ust wykasowała numer telefonu niefortunnego delikwenta i lekko utykając, poszła z powrotem do kawiarni uregulować niezapłacony rachunek za mineralną i lekcję życia.

    agn.grabowska@autograf.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Ropuszko ma, widzę cię w snach.
    Jesteś tak bliska, tajemnicza, niedościgniona.
    Nieodgadniona.
    Skąd mam wiedzieć, czyś ty mi przeznaczona?
    Czyś ta zwyczajna, czy ta w księcia zamieniona?
    tak czas przemija, lecz mój smutek nie umiera.
    Wciąż sama, samotna, coraz bardziej markotna.
    Po lasach, polanach się rozglądam,
    ciebie nieustannie wyglądam.
    W bajkach zakochana, w marzeniach opleciona, nadzieją usidlona.
    Lecz życie to nie bajka
    tylko ułudy szachrajka.
    Tak trudno mi pojąć, że z pragnienia zrezygnować muszę
    Zadowolić się tym, co ludzkie i zwyczajne,
    brzydkie, małe, nieidealne
    Nie ma w tym piękna ani zachwytu,
    jest prawda bolesna w cielesnym okrzyku.
    Czy nie prościej mi odejść, przestać szukać na siłę czegoś, co mi nie przeznaczone?
    Tak ulotne, nieodkryte, na mój widok uciekające?
    Schwytać szczęścia nie mogę,
    lecz ono tylko iluzją jest
    na osłodę.
    Czy nie lepiej by ta siła z wnętrza, świadomości pochodziła?
    Była jak ten twardy głaz nieociosany,
    na którym i ty ropuszko przysiadasz?
    Kamienny spokój w sercu zapanuje,
    w wyciętym kawałku z marzeniami przemiana się dokonuje...
    Włókna mięśni nadziei pozbawione umierają nieutulone
    Wiara w bajki zebrała swe żniwo
    Lecz jestem teraz silniejsza,
    mądrzejsza, przebieglejsza
    Jestem dużą dziewczynką.
    Już się nie zawaham.
    Gdy ciebie zobaczę uśmiechnę się, spojrzę, przystanę
    i pewnym głosem powiem : chodź ze mną, mój panie...

    anulka2607_18@tlen.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Siedzę tu tak i na ciebie czekam,
    Minął jeden miesiąc, drugi, trzeci,
    Okłamałeś mnie mówiąc, że wrócisz,
    Nim pierwszy bocian z kraju odleci.

    Kolejne puste dni bez ciebie mijają,
    Przeszło lato, jest już złota jesień,
    A ja czekam jak głupia licząc minuty,
    Ileż to ich ubyło, odkąd mamy wrzesień.

    Nie chce tu być i nie chce egzystować,
    Serce mi pęka od tej dawki samotności,
    Kolejna lampka wina moim sprzymierzeńcem,
    Topie w niej smutki mojej bezsilności.

    Kamienny spokój towarzyszył mi dotychczas,
    On wróci - bezpodstawnie się łudziłam,
    Zanim to nastało sama skamieniałam,
    A wraz z zimą, wszelkie nadzieje porzuciłam.

    Dość czekania - spokój mnie opuścił,
    Prawdą jest, że nie ma takiego zaklęcia,
    Gadziego jadu nie wyssie się z serca,
    Nie ma możliwości, by z żaby zrobić księcia.

    Amber - amber.23@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Poza konkursem.

    Bezgłośne kumkanie.

    Kolejny kamień był jak skała, na którą wspinała się niezdarnie. Czuła się zbyt mała i rozlazła by pozbierać się do kupy. Próbowała się nawet otrząsnąć, tak jak to robią psy, ale była zbyt przyziemna i bez wigoru by móc wyprężyć grzbiet, którym zatrzepotałaby jak skrzydłami.
    Mała, nic nieznacząca istota z odrobiną marzeń o księciu, który pokochałby ją taką jaką jest. Jednak to była tylko bajka napisana wieki temu i nie ona dostąpiła zaszczytu by jej wilgotne od łez usta zetknęły się tymi, o których marzyła dzień i noc. Siedziała jak bez życia, bez siły napędu, bo kamień z dna na dzień robił się coraz gładszy. Rwące potoki z gałek ocznych szlifowały jego powierzchnię i równocześnie pilnowały by nie uschła całkiem z tęsknoty za tym, co było mrzonką i iluzją w jaką wpatrywała się codziennie. Tworzyła swój własny film, w którym wszystko było dokładnie takie jak chciała. Wpatrzona w ekran przestrzeni szukała głównego bohatera, któremu zapisała najważniejszą rolę w swoim życiorysie. Przecież tyle mogła. Pisać scenariusze, powieści i inne opowiadania, które na pewno byłyby poczytne w czasopismach, ale guzik ją obchodziło czy kiedykolwiek jej słowa dotrą do innych oczu. Liczyły się tylko te jedne, jedyne, które wywoływały dreszcz o niespotykanej częstotliwości doznań. Doznania bywają różne. Są takie nic nie znaczące, płytkie i takie głębsze, znaczące więcej niż przysłowiowe schody do nieba, po którym już dawno odleciały klucze żurawi i bocianów. On też odleciał. Nie liczyła na wzloty, bo bała się upadku, ale jej dusza wzlatywała ponad wszystko, ponad doczesność i zespalała się z jego, ale tylko tak by nie wiedział i nie poczuł jej obślizgłego – zbyt czułego dotyku. Ten kamień przypominał jego dłonie, tylko, że one były duże cieplejsze i bardziej miękkie pomimo twardemu uporowi w trwaniu w obojętności. Wiedziała co w nim budzi, a to bolało bardziej niż kamienne milczenie. Przecież nie mogła zmienić ani skóry, ani tego, co czuła, ale mogła o tym napisać. To nie był jej radosny rechot, ale bezgłośne kumkanie w otchłań, w której znalazła się na własne życzenie.

    Ilema

    OdpowiedzUsuń