Zbliżamy się już z wolna ku końcowym etapom konkursu, prócz tego, otwieranego tym postem, pozostały jeszcze trzy. Wciąż istnieje zatem szansa na zawalczenie o nagrody. Wszystko leży w rękach, a może raczej głowach, uczestników.
Dziś świat obudził mnie zadziwiająco pięknymi barwami. W zasadzie zapomniałem już, że może być aż tak wspaniały, o czym przypomniał mi pierwszym października. WIęcej szczegółów nie zdradzę:) Jednak z tej okazji dziś wstawiam jedną fotografii, które darzę największą sympatią.
Życzę pomysłów przesiąkniętych na wskroś barwną fantazją;)
A mogę tylko dla formalności spytać, czy są to pomidory? ;-)
OdpowiedzUsuńPomidory? A gdzieżby tam! Mi to wygląda na odmianę śliwek (renklody albo mirabelki w dużym zbliżeniu).
OdpowiedzUsuńW niepamięci
OdpowiedzUsuńPaździernik zapukał do okien długim słonecznym palcem. Potoczył się jarzębinową kuleczką i machnął ptasim skrzydłem. Halo, jest tam kto? Zapraszam na festiwal babiego lata w jesiennym plenerze- zdawał się wzywać. Jako miesiąc musiał się wkupić w łaski ludzi pokazując się z lepszej, cieplejszej strony zanim podpadnie pierwszymi przymrozkami i słotą.
- Czas na porządki – westchnęła Sylwia i wyszła na balkon z niewielką skrzyneczką w ręku. Słonko tak grzało, że aż zmrużyła oczy. Jak przyjemnie. Ślady niedawnych łez wyschły całkiem.
Otworzyła pudełko i wyjęła kilka zdjęć. Na pierwszym – oni w Łebie, stoją pod domem, w którym mieszkali podczas wakacji. Tacy uśmiechnięci, pełni marzeń i wspólnych planów na przyszłość... Na drugim - brodzą po kolana w Bałtyku, rozpiera ich radość, chociaż jest zbyt chłodno na morskie kąpiele. Kolejna fotografia- z wycieczki do Gdańska, w tle słynny Żuraw, a oni obejmują się tak, jakby chcieli pokazać całemu światu, że nikt i nic ich rozdzielić nie może. Mogło.... a raczej mogła....
Sylwii znów zaszkliły się oczy, szybko przerzuciła kilka następnych zdjęć. Zatrzymała wzrok na jednym. Dokładnie jak w piosence Stana Borysa: „Plaża, dzika plaża, morze dookoła...Z wysokiego brzegu wieczór mewy woła...Twarz przy twarzy, dłonie w dłoniach...Przytuleni, zamyśleni, zakochani idą brzegiem ku jesieni....” Nie doszli. Pamięta dokładnie ten dzień, ten spacer, każdą chwilę, każdy kolor, dźwięk, zapach.... To wtedy jedli niesamowicie słodkie żółte śliwki, które kupili na targu w pobliskim miasteczku. Muśnięta słońcem skórka ustępowała pod zębami zgłodniałych kochanków uwalniając soczysty miąższ i eksplodując słodyczą. Tuż przy pestce kryła się jednak nutka goryczy. „Palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem” szeptał wiatr Leśmianem. To wtedy powiedział jej wszystko...że on..., że ona..., że nigdy.....że błąd...Słowa odbijały się echem w myślach Sylwii. Zacisnęła palce na pliku zdjęć. Pstryknęła zapalniczka. Wątły ogieniek zaczął pełgać po papierowej imitacji nadmorskich krajobrazów, powoli zżerał im twarze i pochłaniał sylwetki. Wkrótce jesienny wiatr porwał pył, nadpalone strzępki fotografii i okruchy wspomnień.
Sylwia uniosła głowę i dumnie spojrzała przed siebie. Musi zacząć żyć od nowa. Wymazać tablicę. Październikowe słońce pogłaskało ją po policzku. Dzielna dziewczynka. Piętro niżej ktoś włączył radio. Z balkonu na balkon sączyła się muzyka. Akurat Stanisław Soyka śpiewał:
„Co było wczoraj odeszło w cień
Niepamięci. Niech się święci
Cud niepamięci
Cud niepamięci
Cud...”
Zapomniała.
agn.grabowska@autograf.pl
PS. Przepraszam, że bezczelnie zapożyczyłam tytuł, ale już nie mam siły nad nim myśleć.
Dobranoc.
07.10.2011
OdpowiedzUsuńKochana Juleczko, dzisiaj znów byłyśmy na jednym z naszych spacerów, podczas których poznajesz świat. Jesteś już z nami piętnaście miesięcy, a doskonale orientujesz się w otaczającym cię świecie. Wzruszasz mnie, gdy pochylasz się nad kwiatkiem i jeszcze dość niezdarnie próbujesz go powąchać, ale jestem dumna, że nauczyłaś się tego sama. Cieszę się, gdy zbierasz liście, które już powoli opadają z drzew i wręczasz mi ten bukiet. Biegasz po trawie, turlasz się i jest w Tobie tyle energii, tyle życia. Będzie ci ona potrzebna, bo świat kryje przed Tobą jeszcze wiele tajemnic. Jedną z nich są barwy. Chciałam cię dzisiaj nauczyć ich nazw, bo każdy kolor ma swoje imię. Potrafisz rozróżniać czerwone, niebieskie, białe i zielone klocki. A pomarańczowy cię bawi, rozśmiesza. Pewnie w Twej maleńkiej główce budzą się jakieś skojarzenia, ale nie potrafię odgadnąć, dlaczego barwa paseczków na twoim ręczniku jest taka zabawna. Być może to radość, bo przecież to kolor Kubusia Puchatka.
Dzisiaj poznałaś kolor żółty. Znałaś go wcześniej, lecz pod innymi nazwami. Twój ulubiony soczek posiada tę barwę, jest to kolor kaczuszki, z którą się kąpiesz i zasłonek w twoim pokoju. Żółte są kwiatuszki przed domkiem babci i żółte motylki fruwają w powietrzu. Uwielbiam nasze spacery, nasze poznawanie świata. Dziękuję ci, że dzięki Tobie mogę dostrzec to, co zawsze nam, dorosłym, „ulatuje”. Dopiero badając razem z Tobą świat, zauważam jego piękno, jego bogactwo i różnorodność. Kiedyś też byłam małą dziewczynką i widziałam wszystkie kolory tęczy na każdym niemal skrawku ziemi, dostrzegałam szczegóły, które dorosłym umykają. Ale z biegiem lat, świat nam powszednieje, stajemy się nieświadomymi mistrzami niepamięci. Jestem szczęśliwa, że dzięki Tobie, znów będę widzieć to, co zostaje zapomniane. I na koniec chcę Ci powiedzieć, że jestem dumna, że mam tak mądrą córeczkę, bo uświadomiłaś mi, podczas naszych zabaw w kolory, że banan tak naprawdę jest biały...
Jak zwykle, kochająca Cię ponad wszystko, mama
kinga
kinguska_1985@o2.pl
Aniu, te żółte kulki to drobne, żółciutkie, przeurocze mirabelki;)
OdpowiedzUsuń- Przepraszam.
OdpowiedzUsuń- Nie przepraszaj, nic złego nie zrobiłaś.
- Dobrego także...
- Ale chciałaś.
- Chciałam. I co z tego?
- Na pewno nic dobrego. Ani też złego.
- Dlatego też przepraszam – za bezczynność.
- Lepsze to niż świadome wyparcie z pamięci. Nie gniewam się.
- Co za różnica? Nie oczekuję wybaczenia. I tak dla mnie już nie istniejesz. Po prostu... Przepraszam... Siebie za zgubioną pamięć.
Pamiętam jak tata przynosił nam pierwsze dojrzałe już śliwki. Pamiętam ich smak, kolor, teksturę. Uczucie trzymania pysznych kulek w dłoni. I pamiętam jak uwielbiałam moment rozkoszowania się nadzwyczajną słodyczą.
OdpowiedzUsuńPrzypominam sobie godziny zabawy w prowizorycznej kuchni, gdzie głównym składnikiem potraw był zwyczajny podwórkowy piasek, służący do przystawek, dań głównych i deserów.
Odtwarzam w pamięci chwile, gdy wychodziłam na polanę, by zerwać letnie kłosy zbóż i traw, stworzyć z nich skromny bukiet pełen nadziei i radości.
Ale są to tylko wyimki z przeszłości. Tylko kilka kadrów. Bo przecież tak wiele się wydarzyło. Tak wiele nici splotło mnie z miejscem lat dziecinnych - małą wioseczką na północy kraju. Nie sposób o tym wszystkim opowiedzieć. Przechowuję te sekrety przeszłości w głowie, w sercu, na języku. Nie mogę zapomnieć aromatu dojrzałych śliwek, prosto z drzewa. Choć czasem były one niedojrzałe, kwaśne, cierpkie, malutkie, poobijane, były moje. Śliwa rosła przecież na ziemi, z której korzystałam na potrzeby kulinarnych eksperymentów, nieopodal łąki z kwitnącymi pędami traw. Wychowałam się na tej ziemi, karmiłam jej owocami, brałam, dawałam, korzystałam. Kochałam. I kocham wciąż.
Dziś nie mogę przebywać tam tak długo jakbym chciała. Ale mogę odtwarzać w głowie film o przygodach i perypetiach małej Ani. Film skromny, nakręcony amatorską kamerą, czyli oczami dziecka, z prostym scenariuszem i skromną scenografią. Ale przecież to, co najprostsze jest zarazem najpiękniejsze. A czy jest miejsce piękniejsze niż dom? Dom pachnącymi dżemem śliwkowym, ozdobiony niezdarnie skleconym dziecięcą ręką bukietem? Dla mnie nie.
Teraz już wiem, że zabieram w krętą drogę życia wspomnienia, obrazy, zapachy, które wczepiły się ostrymi pazurkami w serce. I nie chcą odejść. A ja nie chcę ich wypraszać. Są nie tylko gośćmi, ale i towarzyszami, przyjaciółmi. Gdy jest mi smutno przywołuję do siebie moje dobre duszki - okruchy dawnych chwil. Ale tak naprawdę magia dzieciństwa wciąż we mnie trwa.
Nie pozwolę, by skarby odkryte przez małą dziewczynkę zniknęły w odmętach niepamięci. Zasługują na coś więcej. Zasługują na wszystko co mogę im dać i na wszystko, czego nie mogę. Chce znaleźć im bezpieczny port. Muszę im podziękować za to, że wciąż unoszę się na powierzchni życia, a fale kierują mnie do bezpiecznej przystani. Do domu.
Czuję w sobie spokój, który nie przemija. To mój dom. Moja ojczyzna. Moja siła.
anulka2607_18@tlen.pl
Ps. Przepraszam za moje niefortunne porównanie śliwek do pomidorów. Mam nadzieję, że autor zdjęcia wybaczy mi te wpadkę :-)
Autor jest niezwykle wyrozumiałym i skromnym człowiekiem - oczywiście, że wybaczy:P
OdpowiedzUsuńPoza konkursem.
OdpowiedzUsuńW sennym zapomieniu.
Leżała prawie nie oddychając. Bała się że każdy większy wydech stanie się tym ostatnim. Uczucie i bezsilność paliły bardziej niż słoneczne spojrzenie nieba. Ziemia dudniła rytmem ostatnich śladów, które wciąż były świeże. Chciała nie istnieć. Zakopać marzenia i siebie, bo czuła się zapomniana bardziej niż kiedykolwiek. Nie winiła nikogo za motyle i zbytnie wchłonięcie nagle zrodzonego uniesienia, w którym trwała wiedząc, że musi pogodzić się z faktem odsunięcia się od marzeń. Nigdy się już nie spełnią, bo jej czas przemijał szybciej, a mimo to chwile bez niego były za długie.
Czuła się tak samo jak zeschnięte, nieopodal leżące odłogiem źdźbło – nikomu niepotrzebne. Zamknęła oczy. W głowie szumiały słowa i wiatr – pachnący ostatnim spotkaniem. Zacisnęła powieki najmocniej jak potrafiła. Bolało, ale mimo to trwała w tym akcie żalu i smutku jak w agonii, która miała stać się ostatecznym zamknięciem mięśnia, który wciąż jeszcze pobudzał to, co zieleniło myśli.
Czuła jak oddala się od życia, ale nie chciała już nic prócz…
Oszukiwała samą siebie, bo dobrze wiedziała ile pragnień ukrywała przed światem. Każdego dnia coraz głębiej zakopywała się w swojej samotni. Obojętniała, ale tylko pozornie, bo każdego dnia tęskniła za kolorami jakie malował kiedy był.
Znów był blisko. Z tęczowym uśmiechem otwierał nowy rozdział z innego wymiaru, który jaśniał jak jego spojrzenie. Dawał poczucie radości i cień nadziei na lepszy czas. Przytulał, kiedy wszeptana w ciszę, błagała o ciepło jakim był. Przy nim nawet wizja śmierci nabierała rumieńców, a piach zdawał się puchem.
Spośród wielu spojrzeń jakie obserwowały ją codziennie, tylko to jedno, jedyne umiało wzbudzić dreszcz pożądania i niepewności, rozmarzenia i tkliwości. Tylko on miał w sobie tyle szaleństwa i spokoju. Jej wyimaginowany bohater, którego bliskość czuła tylko w snach.
Ilema
Świt i zaczarowany kosz.
OdpowiedzUsuń(wczesną jesienią)
Świt radośnie wyskoczył z nocnych pieleszy i natychmiast zabrał się do pracy.
Wzdłuż horyzontu rozłożył prasownicę, obok postawił kosz olbrzymich, świeżych, w pełni dojrzałych, nasączonych słońcem pomarańczy.
W prawą dłoń pochwycił wielkie żelazko z najdelikatniejszej porcelany i rozpoczął prasowanie.
Równomiernie rozprasowywał owoce jeden po drugim a one poddawały się lekko rozwijając wstęgę czystego, żywego pomarańczu wzdłuż równiutkiej, czarnej linii pól, z której tu i ówdzie tylko wytryskiwały zarysy krzewin.
Patrzyłam na tę ostro pomarańczową, podłużną gładź przylepioną do granatu nieba i poczułam jak ślina zmieszana z boskim smakiem przesuwa się w stronę przełyku...
O soczystości!
Jak on to robi? Magik, czy czarodziej?
Prasując pomarańcze dmuchał równocześnie w niebo nade mną, nad polem, nad światem.
Pod jego podmuchem granat nieba posłusznie jaśniał, a gdy obejrzałam się za siebie dostrzegłam, że z tyłu za mną biel księżyca płowiała i rozpraszała się w narastającym błękicie.
Przed moimi oczami Świt prasował w dalszym ciągu pomarańczową wstążkę, choć kosz był już pusty, a ona stopniowo zmieniała barwę na różową coraz bardziej jaśniejąc - aż do bieli.
Wtedy z brunatnej linii horyzontu zaczął wyrastać kwiat.
Wolno
- lecz znowu zbyt szybko dla zachwytu, który jeszcze nie zdążył napełnić sobą mnie, a już zaczął ulatywać jak powietrze z koła, w które wbił się kolec...
odsłaniał swą piękność.
Jego pierwsze tchnienie, złoty pąk na linii matowego pola, wstrzymało świat w bezruchu.
Nawet samoloty zatrzymały się na ten moment, a wszystkie ptaki czekały zdyscyplinowane w gotowości do rozpoczęcia defilady.
Świetlisty kwiat rozwijał się nadspodziewanie szybko, a gdy zakwitł kulą nad polami, chmary ptactwa oddawały mu chołd w radosnej paradzie.
Wtedy znużony pracą Świt niepostrzeżenie złożył prasownicę, zabrał żelazko...
a gdy podnosił wielki kosz wypadły z niego maleńkie mirabelki w kolorze niedojrzałej pomarańczy i potoczyły się po piachu.
To dla ciebie - powiedziałam...
Basia